Kiedy "hau hau" robi "pa pa"

Skoro cykl "jak mówić do małego dziecka" jest poniekąd rozpoczęty, dziś pokuszę się o kilka słów na temat wyrażeń dźwiękonaśladowczych, czyli onomatopei. Osoby obcujące z małymi dziećmi zapewne zauważyły, że takie "słówka" pojawiają się w rozwoju mowy dość szybko, bo zaraz po etapie gaworzenia (czyli około roku życia). Wówczas dziecię zaczyna już w ten sposób naśladować - głównie zwierzęta, używając takich słów, jak na przykład: hau hau, miau, ko ko itp. Celowo nazywam te zwroty słowami, gdyż ( - my logopedzi) właśnie tak je traktujemy. Często gdy konsultowałam najmłodszych pacjentów w poradni i pytałam rodziców, ile słów ich dziecko wypowiada, byli oni w stanie naliczyć kilka - zazwyczaj: mama, tata, daj, nie i... właściwie na tym kończyła się ich lista. Ale jeśli doliczyliśmy do tego wyrażenia dźwiękonaśladowcze, to się okazywało, że z pięciu słów zrobiło się dwadzieścia. I dobrze:)


Dlaczego warto?

Zawsze zachęcam też do używania takich wyrażeń w zabawach z małymi dziećmi. Dlaczego to takie ważne? Po pierwsze - małym dzieciom łatwiej zapamiętać słowo, które kojarzy im się z dźwiękiem. I zaczynają niezmiennie jednym określeniem nazywać dany obiekt (czyli na przykład "hau" zawsze oznacza psa). Po drugie - wyrażenia dźwiękonaśladowcze są dość uniwersalne (przynajmniej w obrębie jednego języka). W ten sposób dziecko staje się zrozumiałe dla innych osób - nie tylko tych, z najbliższego otoczenia (które nota bene mogą nauczyć się swoistego języka własnego potomka i potem niestety jako jedyni jego zrozumieć). Poza tym wypowiadając różne zlepki sylabowe i głoskowe małe dzieci ćwiczą swoje narządy mowy, przygotowując się tym samym do wypowiadania coraz dłuższych i trudniejszych słów. To jeszcze nie wszystko - zauważcie, że bawiąc się z dziećmi w zabawę, czy może raczej "grę" językową typu: "A jak mówi...kot?" ćwiczymy ich rozumienie mowy. Poznają coraz więcej słów i są w stanie je rozróżnić (weźmy chociażby słowa kot i koń - brzmią tak podobnie, że małe dzieci nie zawsze są w stanie je rozpoznać, ale... przecież praktyka czyni mistrza). Sprowadza się to do tego, że w tym momencie rozwijamy też słuch fonematyczny (to jest rozróżnianie dźwięków mowy) - jakże istotny przy kolejnych umiejętnościach, chociażby przy nauce czytania i pisania (jak to wszystko łączy się z mową - o tym też kiedyś napiszę). A jeśli dziecię zauważy, że czasami mała zmiana w wypowiadanym słowie robi dużą różnicę, to zaczyna bardziej skupiać się na wypowiedziach innych osób (czyli mowie, którą słyszą), a co za tym idzie - i na własnej wymowie (co by być bardziej zrozumiałym). Pięknie, prawda? Co jeszcze? Prozodia mowy. Takich wyrażeń nie da się mówić monotonnie. Modulując swój głos, wypowiadając w różny sposób to samo słowo nie tylko skupiamy na nim uwagę małego dziecka, ale też sprawiamy, że jest ono bardziej wyraziste i zrozumiałe. Dlaczego? Kiedy przeciągamy niektóre sylaby (a szczególnie samogłoski, na przykład miaaaaaauuuu) dziecko szybciej rozpozna, jakie głoski wchodzą w skład danego wyrażenia. Szybciej rozpozna i szybciej je zapamięta. A słów wypowiadanych melodyjnie łatwiej się słucha (znacie takie osoby, które mówią tak monotonnie, że bardzo szybko usypiają towarzystwo? Jeśli nie, to przypomnijcie sobie swoich wykładowców;P )
Wracając do tematu - kiedy zachęcamy dzieci do takich zabaw, zachęcamy je w ogóle do mówienia. Zaczynają czuć swoją sprawczość, a właściwie sprawczość swojej mowy. Jest sukces - to co dziecko mówi jest zrozumiałe. Jest dialog. Jest czas spędzony z rodzicem - a zatem więź. A co więcej, dzieci (w większości przypadków) bardzo lubią zwierzęta (oczywiście to nie tylko naśladowanie zwierząt, ale najprościej od tego zacząć), a więc takie zabawy dostarczają pozytywnych emocji. Czy trzeba jeszcze bardziej zachęcać? Chyba nie...

Czego potrzebujemy? 

W jaki sposób efektywnie bawić się z dziećmi tak, by tak wzmacniać mowę za pomocą wyrażeń dźwiękonaśladowczych? Po pierwsze - możemy wykorzystać dostępne w domu zabawki, albo  żywe zwierzęta...
 Że niby co?

ale raczej w większości przypadków zestaw zabawek będzie "bogatszy", niż zestaw zwierząt udomowionych w naszych czterech kątach. Jeśli mamy zwierzę w domu, to jest to świetny punkt wyjścia. A potem rozwijajmy temat na inne sposoby - stosując "materiał zastępczy". Chyba że wykorzystujemy sytuacje plenerowe - wizytę w ZOO czy w gospodarstwie (to jak najbardziej jest wskazane, ale rozumiem, że nie zawsze częstotliwość takich wypraw będzie zadowalająca). A w warunkach domowych?
Do takich zabaw możemy wykorzystać pacynki (nawet te paluszkowe)...

Dla Niemowlęcia mego najbardziej interesująca jest ta grzywa.
A choć tu nie ma grzywy, to jest zainteresowanie.

Świetnie sprawdzą się też rozmaite pluszaki...
Mała grzyweczka się znalazła, hurra!

 czy inne figurki...
Nasze zwierzątka pasą się na szarej trawce.

... i co nam tylko wpadnie pod rękę. W swojej pracy często wykorzystywałam pacynkę, a raczej pacynę węża (znalezionego w Ikea). O taką:
Tu wąż został obezwładniony.

O zastosowaniu węża też kiedyś napiszę szerzej. A tymczasem wracamy do wyrażeń dźwiękonaśladowczych.

Jak to wszystko wykorzystać?

Możemy odgrywać scenki, próbować "rozmawiać" naszymi zwierzątkami do dziecka, ale też zachęcać, by i one dialogowały z nami za pomocą "mowy" tych zwierząt. I tu jeszcze jedna istotna uwaga. Nie bójcie się, że dzieci nie stosują właściwych nazw, tylko zaczynają nazywać onomatopejami. One w ten sposób wzbogacają swój słownik (takie zabawy często zalecam dzieciom z opóźnionym rozwojem mowy). To nie jest błąd, a wręcz pożądany efekt (oczywiście do pewnego momentu). Za to my możemy od początku stymulować dalszy rozwój słownictwa i zawsze podawać tę prawidłową nazwę. Jak to zrobić? Wyobraźmy sobie taką sytuację. Dziecię mówi: O! Hau hau
My: Tak, to jest piesek. Piesek robi hau hau. 
Albo tak. 
Dziecię: O! Miau miau am am!
A my na to: Tak Kochanie, masz rację, kotek je.  
Tym samym dajemy do zrozumienia dziecku, że wiemy co powiedziało, a w tle spokojnie wybrzmiewa poprawna nazwa, która prędzej czy później w naturalny sposób pojawi się w języku dziecka.
I to jest jeden ze sposobów zabaw z naszymi szkrabami (który tak naprawdę rodzice często stosują intuicyjnie). Do takich ćwiczeń możemy również wykorzystać książeczki dla dzieci - na rynku dostępnych jest wiele pozycji, skupiających się na wyrażeniach dźwiękonaśladowczych. Przykład? A to już w kolejnym poście (wkrótce - obiecuję), bo miało być krótko, a jest... jak zwykle:). A Wam życzę swobody i radości w zabawach z Waszymi potomkami.

P.S. To nie jest post sponsorowany.

Komentarze