A cio tam chcieś, czyli rzecz o spieszczaniu

Grafika znaleziona u: Nie mogę, trzymam dziecko  

Sytuacja nagminna. Dorośli pochylający się nad maleństwem i spieszczający niemal każde wypowiadane słowo. "Cio chcieś, maluśku kochany", "A ciemu Ty płacieś?"...
Raziło mnie to zawsze, ale wyjątkowo w szpitalu po porodzie, kiedy wysłuchiwałam takich zwrotów z ust odwiedzających noworodki i ich mamy (na szczęście z ust nie moich gości – ale oni już wiedzą). No i co im tu powiedzieć? Patrząc na swoje dziecię sama miałam ochotę używać takich słów – bo przecież te małe, rozkoszne nóżki i małe rozkoszne rączki i te paluszki i och och... Wszystko takie maleńkie, że wydawać by się mogło, iż "zwykłe" słowa brzmią twardo, szorstko i zupełnie nieadekwatnie do tego, co chcemy przekazać patrząc na nasze cudo. A raczej „cudeńko”. Czy takie czułe wyrażanie aż tak bardzo może zaszkodzić? Nawiedzeni logopedzi twierdzą, że tak, ale bez przesady... Czy oby na pewno?
Zawsze zastanawiałam się, jak przekonać młodych rodziców do tego, by nie używali takich spieszczeń. Rzecz wydaje mi się o tyle trudna, że małe dzieci przez swą "słodycz" same "prowokują" taką mowę. Bezczelni (nawet mi zdarzyło się to również... raz. Mąż usłyszał i z ogromnym zdziwieniem, a wręcz z oburzeniem w głosie swym tubalnym głosem huknął: "co Ty powiedziałaś?" – tak mi się wstyd zrobiło, że nawet jak on nie słyszy, już tak nie mówię;P Dobrze wyszkoliłam ojca mojego dziecięcia:D ). Kiedy miałam okazję rozmawiać z rodzicami małych dzieci, zawsze starałam się odwołać do jakiegoś logicznego porównania.
A zatem... wyobraźmy sobie, że uczymy się nowego języka. Tak jak nasze pociechy oprócz wielu innych umiejętności właśnie uczą się naszego. Spieszczając słowa bardzo komplikujemy im tę naukę. No bo skąd to biedne dziecię ma wiedzieć, że na przykład "nóśka" to wcale nie jest "nóśka", tylko "nóżka"? Skoro w większości przypadków tak właśnie usłyszało to słowo to tak je zapamiętało. I zapewne jest przekonane, że tak właśnie powinno mówić. Stara się jak może, najpierw wychodzi pięknie – wszyscy są zachwyceni. Ale za jakiś czas powstaje zgrzyt. Dezorientacja. No bo w końcu, kurczę, jak to się mówi? "Nóśka" czy "nóżka"? Czasami dochodzi nawet do sytuacji, w której rodzice niecierpliwie poprawiają szkraba (bo na przykład dziecko sąsiadów mówi tak pięknie i wyraźnie, a nasze jakoś dziwnie „sepleni”). Tylko wówczas przydałaby się refleksja... kto to wszystko skomplikował? Można pójść krok dalej – wyobraźmy sobie, że uczymy się nowych słów w obcym języku i idzie nam całkiem nieźle, tylko po pewnym czasie okazuje się, że pewne słowa brzmią jednak inaczej. I musimy zapamiętać je od nowa. Wychodzi jakby dwa razy więcej roboty, prawda? Plus dodatkowa frustracja...
Dlatego też Drodzy Rodzice – mówcie do dziecka poprawną polszczyzną. Normalnie, jak do dorosłych. Dziecko też człowiek. Najgorzej zacząć – serio. Później wchodzi to w krew.
P.S. A na oporne teściowe też można znaleźć sposób;)
Życzę wytrwałości.


 Podobne bodziaki można znaleźć tutaj.


Komentarze